Czerwiec 2020
Udostępnij:

Czy tylko trawnik wokół domu?


(poniższy tekst powstał po telefonicznej rozmowie, w czasie której poruszyliśmy problem przyrodniczego zagospodarowania otoczenia domu na wsi)

Moda na krótko strzyżone trawniki przyszła do nas z zachodu stosunkowo niedawno i została powszechnie przyjęta jako synonim ogrodowego porządku i piękna.
Wystarczy popatrzeć na dużą część pracowniczych działek, w których zaniechano uprawy warzyw i wielu roślin ozdobnych, a pozostawiono zaledwie kilka drzew owocowych i zbudowano piec do grillowania.
Bo… cała Polska grilluje na starannie przystrzyżonym trawniku, bo taka moda, taki styl. Tymczasem, aby ten mniejszy lub większy trawnik utrzymać, trzeba zużyć sporo energii pochodzącej z płynnego paliwa,
którego wykorzystanie w przydomowych ogrodach osiąga nawet w Polsce gigantyczne rozmiary. Do tego dochodzi dym z ogrodowych grillów i dioksyny, które podczas przyrządzania mięsa dostają się do atmosfery,
a wraz z przyrządzonym mięsiwem do naszego organizmu. Nikt jakoś o tych ubocznych efektach koszenia i grillowania nie mówi, bo to przecież potężny biznes.

Kiedy jednak, popatrzymy inaczej, z biologicznego punktu widzenia, to dojdziemy do wniosku, że trawnik, choćby nawet ten najstaranniej prowadzony, nie stanowi dla przyrody
i dla jej bioróżnorodności prawie żadnej wartości. W końcu to najczęściej tylko jeden gatunek trawy, stale koszonej, utrzymywanej w jedno gatunkowej postaci dzięki stosowanym herbicydom niszczącym
wszystkie inne pojawiające się gatunki roślin. Nie ma tu więc miejsca dla owadów zapylających, bo co by miały zapylić, ani tych, które rozwijają się w glebie, nawet koprolity produkowane przez dżdżownice szpecą zielony dywan.
Nie będę pisał o krecie, nornikach, grzybach i mchach, które spędzają sen z powiek właścicielom ogrodów.

Dawno już zniknęły dzikie, pełne kwiatów łąki, które rozpościerały się tuż za płotem. Przy ogrodzeniu nie rośnie już chrzan, a pokrzywy przez wielu uważane są za uciążliwe chwasty.
Królują tuje, jukki i inne efektowne, ale nie nasze rodzime gatunki. I nie ma się co dziwić, że gwałtownie spada liczebność owadów, a wraz z nimi zacznie się zmniejszać liczebność owadożernych ptaków.
A przecież nie tak dawno, wokół wiejskich domów, na podwórkach rosła wraz z trawą koniczyna biała, wiosną zakwitała maślanka, masowo kwitły mlecze – długo by wymieniać.

I właśnie na koniec parę słów o koniczynie białej, do której czuję sentyment zarówno z zawodowych powodów (doktorat, praca habilitacyjna) jak i moich ekologicznych przekonań, a zwłaszcza jej znaczenia dla środowiska.

Przed moim domem rośnie dywan kwitnącej białej koniczyny, której słodki zapach tworzy wraz z innymi cudowną harmonię ogrodowego aromatu. Po dywanie kwitnącej koniczyny, która sama się zasiała, można chodzić bez uszczerbku dla niej, jako że dobrze znosi ugniatanie stopami ludzi i zwierząt, reagując wytwarzaniem stolonów – bocznych pędów, „pokładających się” wraz z łodygami po powierzchni ziemi.
Nektar produkowany obficie w białych główkach kwiatowych jest świetnym pożytkiem dla pszczół (100 kg miodu/ha) i źródłem pokarmu dla trzmieli, które swoim długim języczkiem z łatwością sięgają po słodki pokarm.
Zresztą także fauna chrząszczy i innych owadów związanych z tą rośliną jest bardzo bogata. Jest jeszcze jedna jej korzystna cecha, o której dotąd nie wspomniałem.
Ta zaleta to zdolność koniczyny do wiązania z powietrza azotu, dzięki współżyciu z bakteriami znajdującymi się w brodawkach korzeniowych. Wzbogaca więc glebę w składniki pokarmowe i poprawia strukturę jej wierzchniej warstwy.

Może więc warto zrezygnować z wypieszczonego trawnika, na rzecz pachnącej, koniczynowej łączki, która osiągnie wysokość kilkunastu cm i nie wymaga częstego koszenia.

Kazimierz Wiech

Fot. Kazimierz Wiech

Centrum Kultury i Kształcenia Ustawicznego
w Krakowie
Al. 29 Listopada 46
31-425
Kraków
12 662 52 87
© 2023 Uniwersytet Rolniczy im. Hugona Kołłątaja w Krakowie
Projekt i wykonanie strony: Dział Informatyki UR
Redaktor strony: Magdalena Boś